Różowy Sorbet
Kiedy
Ewa pojechała do domu zrobiło się bez niej trochę pusto. Zostałam sam ma sam z
szefem. Byłam już tak bardzo głodna, że nie chciałam już dłużej czekać i sama
zaczęłam się ubierać, aby pójść gdzieś na miasto coś w końcu zjeść. Tomek jak
zobaczył, że się zbieram to sam szybko założył eleganckie, zamszowe buty, na
plecy zarzucił czarny, skórzany płaszcz i był już gotowy. Mi jeszcze został
lekki makijaż, jakaś szybka fryzura i
też będę już gotowa. Związałam włosy w koński ogon, rzęsy pociągnęłam czarnym
tuszem, popsikałam się perfumą o zapachu zielonego jabłuszka i włożyłam swoją
ulubioną różową sukienkę z długim rękawem, dużym dekoltem i zakończoną falbanką
na dole. Tomek był zachwycony moim wyglądem. Wychodząc na zewnątrz zapytał gdzie
mam ochotę pójść na pyszne śniadanie. Nie mogąc się zdecydować postanowiłam, że
musi to być lokal, gdzieś niedaleko, bo jak zaraz czegoś nie zjem to zemdleję.
I przypomniałam sobie o fajnej knajpce o ciekawej nazwie Różowy Sorbet. Mieścił
się on na skrzyżowaniu ulicy, na której mieszkałam i przecinającej jej ulicy
prowadzącej do centrum miasta. Była ona oddalona około pięćdziesiąt metrów od bloku,
w którym mieszkałam, więc całkiem blisko i z tego co sobie przypominałam to z
dobrym i niedrogim jedzeniem. Po kilku minutach byliśmy już na miejscu. Powietrze
mimo świecącego słońca, które co chwilę chowało się za kłębiącymi się białymi chmurkami
było chłodne, więc nie usiedliśmy na zewnątrz przy stolikach pod parasolami
lecz weszliśmy do środka. Było tam miło i ciepło. Nie było dużo ludzi, więc bez
problemu mogliśmy sobie znaleźć jakieś przytulne miejsce. Na stołach stały
różnokolorowe szklane wazony z odpowiednio dobranymi kolorystycznie, ciętymi
kwiatami. My usiedliśmy przy stoliku z wazonem o delikatnych kształtach co się
później okazało z firmy Glassworks w kolorze żółtym i pięknymi żółtymi irysami.
Komentarze
Prześlij komentarz